W nowym roku życzymy Tobie i sobie, żebyśmy zostali artystami.
Siebie.
Życia.
Mamy wrażenie, że w naszym kręgu kulturowym uważamy, a przynajmniej my przez większość życia szliśmy z takim przekonaniem, że sztuka to coś przede wszystkim zewnętrznego. Najlepiej obraz, zdjęcie, wiersz, książka, rysunek, piosenka, taniec i ogólnie coś, co być może porywa serca, ale przede wszystkim jest uznane przez szanowne grono ekspertów za sztukę (przez szanowne grono ekspertów mam na myśli każdego, komu wydaje się, że jest władny sądzić, co jest dobre, a co złe).
Robią to na podstawie kryteriów. Jakich?
Młodzi ludzie, którzy pragną zostać artystami, idą na studia. Akademie sztuk pięknych, muzycznych, czy jakich tam. I tam są profesorowie – szanowne grono ekspertów. I taki oto profesor. powiedzmy, przechadza się po sali, po której rozstawione są sztalugi i płótna, a przy nich stoją ci młodzi ludzie. I taki profesor, patrzy na ich prace i jeśli ma, kręci wąsem. Gdy któraś mu się podoba, być może podejdzie, pochwali, poklepie po plecach, uszczypnie w policzek.
A jak nie – zgniecie. Mniej lub bardziej wprost.
A co na to młody człowiek?
Młody człowiek, gdy szedł na te studia, być może myślał, że dopiero tu stanie się artystą. Że żeby być artystą, trzeba spełniać określone kryteria. Takie, które przyjmuje grono szanownych ekspertów.
I być może ten młody człowiek, stojąc przed sztalugą miał moment, kiedy zaczerpnął z serca, duszy i przez dłonie, pędzel, wylał to na płótno. I być może przez moment, chwilę, przebiegał przez niego dreszcz spełnienia, totalnej radości i wolności jaka towarzyszy swobodnemu wyrażaniu siebie.
I każdy, kto pozwolił sobie kiedyś na swobodne wyrażanie siebie i odzwierciedlenie tego w materii, wie, że tak jest. Wie też, że nie ma nic bardziej intymnego. Bo wtedy tam, na tej sztaludze, w kolorach, kształtach, farbie nie ma obrazu.
Tam jest odłamek duszy. Nagiej, bezbronnej, prawdziwej.
I wtedy właśnie przychodzi przedstawiciel szanownego grona ekspertów i mówi, że to jest chujowe. Że to dziecko, które powstało z przypadkowej chwili miłości do siebie, jest kiepskie, nie takie jak powinno i ble. Bo mu się nie podoba. Bo profesorowi podobają się inne rzeczy. Takie, które ktoś kiedyś ustalił, a potem z pokolenia na pokolenie kolejni profesorowie przekazywali w książkach, uczyli na wykładach, w książkach i tak dalej.
I nie ma w tym nic złego, dopóki pamiętamy, że to tylko kryteria. Jedne z wielu. I działanie według nich może przynieść uznanie, pieniądze, rozgłos, dyplomy, nagrody, lajki. Ale czy jest swobodnym wyrażeniem siebie? Pasją?
I wtedy być może młody człowiek uczy się, że bycie sobą nie robi z niego artysty.
Tak właśnie zabija się sztukę według naszej definicji.
Tak zaczynamy się bać. Być artystami. Pokazywać siebie. Zaczynamy się bać swoich marzeń i tego, co żarzy się głęboko w naszych duszach. Bać się, że nie będziemy wystarczająco dobrzy, żeby zadowolić szanowne grono ekspertów.
Brzmi jak metafora życia? Oj tam, oj tam.
Dla nas sztuka życia nie jest czymś zewnętrznym. Prawdziwa sztuka życia to właśnie ten dreszcz spełnienia, uczucie totalnej radości i wolności, kiedy pozwalamy sobie być sobą. Kiedy pozwalamy sobie wyrażać siebie.
I gdy doświadczamy tego uczucia, rezultat zewnętrzny zawsze będzie piękny dla kogoś, kto ma oczy do patrzenia, uszy do słuchania i serce do czucia.
Jedyny warunek: robić to dla przyjemności. Dla radości bycia i tworzenia. Nie dla hajsu, poklasku i uznania innych. Bo wtedy nawet jeśli rezultat zewnętrzny będzie wydawać się piękny, co z tego, skoro twórca pozbawiony będzie radości?
Jeśli tworzymy, po to, żeby się innym podobało, nigdy nie będziemy usatysfakcjonowani. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie będzie się podobać. Dlatego, że będzie używał innych kryteriów do oceny.
Jak zwykł mawiać Wujcio Włodzio: jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził (nawet Jezusa ukrzyżowali).
A jeśli nie podoba się większości?
Wtedy pytanie pomocnicze: a czerpiesz z tego radość?
Jeśli tak, nasza propozycja brzmi: pierdol to.
Gdy przyjmiemy to założenie (gorąco polecamy!), nagle okazuje się, że każda, nawet najmniejsza czynność, może stać się sztuką.
Każda czynność, w którą ktoś wkłada serce. Pasję. Uwagę. Wkłada całego siebie. Jest tym.
Gdy na to patrzymy, to tak, jakbyś oglądał taniec człowieka z wiecznością, absolutem, Bogiem, co chcesz.
To tak, jakby tam, gdzie jest serce, człowiek podłączał się pod autopilota i oddawał prowadzenie czemuś wyższemu.
Oj, uwielbiamy to.
Wtedy każda czynność, od baletu, występu estradowego, pisania książki do prac biurowych, jeżdżenia paleciakiem, czy czyszczenia umywalki staje się tańcem, poezją, pieśnią na cześć życia.
Na pewno doświadczyłeś tego nie raz w swoim życiu. Widziałeś, słyszałeś, czułeś.
Faceta, który wózkiem widłowym jeździ jak na torze wyścigowym i z precyzją co do milimetra wjeżdża pod palety.
Muzyka, który potrafi całymi dniami siedzieć nad jednym dźwiękiem.
Kucharza, który tworzy smaki, których ty nawet nie czujesz.
Sprzątaczkę, która zrobiła ze swojej pracy całą filozofię i napisała o tym książkę.
Ekspedientkę w monopolowym, która zostawia uśmiech na twarzy każdego klienta.
Córkę, która opiekuje się chorą matką. I odwrotnie.
Są wszędzie. W każdej dziedzinie, każdej pracy, kultury, nacji i koloru skóry.
Prawdziwi artyści życia.
Tragikomiczne jest to, że tak często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Wydaje nam się, że to, co robimy nie jest ważne, w porównaniu do wytworów błyszczącego świata kryteriów szanownego grona ekspertów.
Tak często wydaje nam się, że prawdziwego artystę tworzą nagrody, dyplomy, światła reflektorów, listy uwielbienia, być może grube hajsy albo zdjęcia w kolorowych magazynach, oraz słowa uznania celebrytów i innych, którzy wcześniej dostąpili tego wszystkiego.
Chuja tam.
Każdy jest artystą.
Gdy pozwala sobie na bycie sobą.
Czego życzymy Tobie i sobie w nowym roku 🙂
0 komentarzy do “Bądźmy artystami”