Siedzimy z bratową na trawie.
Słońce świeci, drzewa szumią, ptaki śpiewają.
Z nami Maksio – jej dwu i pół letni syn a mój wielki nauczyciel.
Biega, kręci się, ciągle coś robi, czymś się bawi. Dotyka, sprawdza, eksperymentuje.
O wszystko pyta, chce wiedzieć.
Pokazuje małym palcem na łąkę, a konkretnie na jedną z roślin i pyta: co to jest?
Jego mama mówi: To pokrzywa, Maksiu.
A dziecko mówi: aha. I bawi się dalej.
Już wie. To jest pokrzywa. Od tej pory, już się nie zapyta: co to jest? Bo przecież już wie: pokrzywa.
Gdy już wie, to pokazuje i mi mówi tak, śmiesznie, że go ledwie rozumiem: zobacz, wuju, kwiatek. A to piesek. A to kot. Za jakiś czas mi powie: uważaj, wuju! Bo poksywa cię pokuje.
Być może potem, w trakcie życia, jego pojęcie pokrzywy się rozszerzy. Może coś poczyta, może ktoś mu coś powie. Może sam zbada, wypróbuje. A może zostanie z samym pojęciem „pokrzywa”, która streści się do definicji „roślina (zielone, żywe, wyrasta z ziemi), która parzy”. I tyle mniej więcej będzie z tej pokrzywy.
I nagle uderza mnie jakie to niesamowite.
Dziecko na początku nie wie nic.
My kiedyś też nic nie wiedzieliśmy.
Widzieliśmy, czuliśmy, słyszeliśmy, wąchaliśmy. Doświadczaliśmy. Nie mając pojęcia czym to jest, do czego służy, o co tu chodzi, ani jak to się nazywa.
Byliśmy ciekawi. Więc pytaliśmy: co to jest?
I ktoś nam odpowiedział. To jest kwiat. To drzewo. To jest dom. To jesteś Ty. A to ja. To są ludzie. To jest praca. To jest przyszłość, a to przeszłość. To jest dobre. To jest złe. To wypada. A to nie.
To jest życie.
A my uwierzyliśmy. I tak myślimy.
A jak myślimy, tak żyjemy.
Potem, przekonani, że takie jest życie, że to co myślimy, jest tym, czym jest, gdy dziecko nas zapyta: co to? – mówimy bez chwili zawahania: pokrzywa, Maksiu.
A przecież w zależności od tego, kogo byśmy zapytali będąc dzieckiem, teraz moglibyśmy odpowiedzieć Maksiowi coś innego.
Na przykład: hithër (tak by powiedzieli w Albanii).
Albo: Stworzenie, w którym żyje duch rośliny. Pomaga nam, leczy. Mówi do Nas, tylko językiem, którego nie rozumiemy (to by mogli powiedzieć na przykład w jakiejś tubylczej wiosce w Peru).
Albo: To jest Maksiu chwast. Bardzo zła roślina. Nie dotykaj, bo Ci zrobi krzywdę (to w jakiejś antypokrzywowej krainie).
Albo: Weź mi nie zawracaj głowy, dzieciaku, idź coś porób lepiej (Mariola zza płotu).
– A to co byś mu powiedział? – przerywa mi bratowa.
– No nie wiem. Na przykład: Wyrasta z ziemi, w każdej chwili przepływa przez nią życie, komunikuje się z innymi roślinami poprzez niesamowite łącza pod ziemią. Użyta w odpowiedni sposób wzmacnia nas i leczy. Choć jeśli ją dotkniesz może cię poparzyć, świetnie smakuje, gdy zrobisz z niej herbatę. Dotknij, posmakuj, powąchaj, obejrzyj ją dokładnie. Tak naprawdę to nie mam pojęcia co to jest, ale w języku narodu, w którym się urodziłeś, nazywamy to pokrzywą.
– No no, tylko weź tak odpowiadaj na każde pytanie.
🙂
Tak to wygląda, że czy chcemy, czy nie, programujemy dzieci. Tak jak nas zaprogramowano. Z mojej perspektywy to nie jest kwestia „czy”, tylko „jak”.
Problem zaczyna się robić, gdy myślimy, że sposób w jaki ktoś nas nauczył nazywać rzeczywistość, jest rzeczywistością. Jedyną prawdziwą. Gdy zapominamy, że pokrzywa nie jest pokrzywą, tylko nazwą czegoś, co nazywamy pokrzywą.
Gdy tak myślimy, potem kłócimy się: czyje poglądy są trafniejsze, czyje wartości ważniejsze, czyj sposób na mycie naczyń lepszy. Co jest dobre, co złe, co słuszne, co niesłuszne. Zamiast mówić sobie, co jest dla nas ważne i czego potrzebujemy.
– To czym jest ta pokrzywa?
I tu jest największa beka. Bo dzięki Maksiowi co chwilę odkrywam, że pomimo różnic w wieku i rozmiarze, to niewiele różnimy się od siebie. Że pewne mechanizmy się nie zmieniają.
Jako dzieci pytamy: co to jest?
Najpierw słuchamy rodziców. Potem szkoły, książek, telewizji, Internetu, księży, polityków, publicystów.
Potem, z biegiem lat, być może przestajemy być usatysfakcjonowani odpowiedziami. Zaczynamy szukać innych.
I wtedy najczęściej znów pytamy: co to jest?
Teraz terapeutów, psychiatrów, profesorów, guru, przywódców religijnych, filozofów, szamanów, myślicieli, innych polityków, naukówców, innych publicystów. A czasem siebie.
I słyszymy odpowiedź: to jest to, albo tamto.
A my dalej jak dzieci, odpowiadamy: aha. I biegniemy się bawić dalej. I opowiadamy innym. Mówimy co jest czym.
Słowa zastępujemy innymi słowami. Definicje definicjami. Płaską Ziemię zastępujemy Ziemią okrągłą.
Ktoś nam odpowiada, przyjmujemy to za prawdę, a potem często jesteśmy gotowi dać się za to zabić. Gdy komuś udaje się podważyć nasze prawdy, na chwilę świat się rozsypuje. Nie ma czego się złapać.
Bo czego się złapać, na czym stać w świecie, gdzie nic nie wiadomo na pewno?
Więc znów pytamy, tylko kogoś innego: to co to jest? I wszystko zaczyna się od nowa.
Na to bratowa już zniecierpliwiona:
– No to co to twoim zdaniem jest?!
A ja rozkładam bezradnie ręce i mówię:
– Nie wiem.
(A wtedy Maksiu: A co to znaczy? A czemu?)
0 komentarzy do “Maksio uczy się nazywać”