Czy łatwo jest być blisko?
Niedawno rozmawiałem z moim przyjacielem. Takim jeszcze z czasów dziecięcych. Powiedziałem mu coś, co jest we mnie bardzo żywe od wielu lat.
Powiedziałem, że boli mnie, że nie jestem z nim tak blisko, jak bym chciał.
On zapytał:
CZYM JEST DLA CIEBIE BLISKOŚĆ?
Pomyślałem: bez kitu, dobre pytanie.
Od razu przyszło do mnie jak bardzo to pojęcie bliskości ewoluowało we mnie. I tu miałem wspaniałe odniesienie do naszej relacji. Bo przecież jestem w niej całe moje życie.
Gdy byłem dzieckiem, bliskością wydawały mi się wspólne budowanie miast w piaskownicy, ganianie po polach, godziny spędzane na graniu w heroes of myth and magic 3 i oglądanie dragon ball z. Potem wspólne rzyganie na imprezach, chowanie się po kątach z blantami, gadanie o dziewczynach i filozoficzne rozmowy o życiu w odległych zakątkach świata i czasu. Czyli przede wszystkim doświadczenie.
Gdy zastanowiłem się nad tym, czym bliskość jest dla mnie dziś,
stwierdziłem, że dla mnie to pojęcie rzeczywiście bardzo związane z odległością. Najbliżej jestem, gdy kogoś dotykam. Być może nawet gdy zaczynamy się przenikać. Nie tylko fizycznie (wspólne doświadczanie). Też intelektualne (zrozumienie – bardzo dla mnie ważne). Przede wszystkim jednak emocjonalne.
Bliskość oznacza dla mnie swobodę w byciu sobą przy drugiej osobie. Swobodę i poczucie bezpieczeństwa, że mogę być całkowicie szczery nie tylko, gdy rozmawiamy o biznesie i o tym, jak kto sobie radzi, ale też mogę odsłaniać się z najbardziej wrażliwymi i intymnymi obszarami siebie (ze swoimi marzeniami, tęsknotami, obawami, słabościami) i wiem, że ta druga osoba przynajmniej postara się mnie zrozumieć, przyjąć i uszanować, że jest to dla mnie ważne.
Bliskość dla mnie to miejsce, gdzie nie muszę niczego ukrywać z obawy, że ktoś to odrzuci.
I że w zamian da mi to samo. Czyli prawdziwego, szczerego siebie.
W myśl mojej definicji można z kimś uprawiać seks i nie być z nim blisko. Można z kimś przeżyć całe życie i nie być z nim blisko.
CO SPRAWIA, ŻE MOŻESZ SOBIE POZWOLIĆ Z KIMŚ NA BLISKOŚĆ?
I tu właśnie pytanie: dlaczego nie rozmawiamy o bliskości z rodziną przy stole wigilinym, z kumplami przy piwie, czy nawet ze swoimi partnerami intymnymi? Dlatego, że ta bliskość nie jest dla nas ważna?
Czy może dlatego właśnie, że jest tak bardzo ważna i dotyka właśnie tych sfer i obszarów, których boimy się wystawiać na zranienie?
Na czyjeś wyśmianie, niezrozumienie, odtrącenie?
Ja widzę to trochę w uproszczonej pętli:
Bliskość:
Odsłonięcie się →
przyjęcie, zrozumienie, akceptacja →
poczucie bezpieczeństwa →
odsłonięcie się →
itd.
ODSŁONIĘCIE SIĘ
– Dla mnie główną trudnością na drodze do bliskości, było to, że nie byłem blisko przede wszystkim ze sobą. Zasłaniałem się, grałem. Pewne obszary siebie uwypuklałem (silny i odważny Marcin, a jaki ooo inteligentny, mądry i ciekawy, zobacz!), inne kastrowałem zupełnie (Marcin słaby, bezbronny, wrażliwy, który się myli, boi i nie radzi sobie z życiem). Nie dawałem sobie prawa do swoich uczuć i potrzeb. Bałem się ich i wstydziłem. Czasem wciąż tak robię.
Skąd to się wzięło?
Oj to by można wymieniać długo. Tak ogólnie:
Głównie ze względu na przekonania o tym, że bliskość równa się cierpieniu i zawsze jest szorstka. W tym sensie, że wyrazem miłości czy bliskości w moim domu nie były miłe słowa, czy fizyczna czułość, ale raczej krytyka, wynajdywanie błędów czy brak kontaktu fizycznego.
Również przez wyobrażenie, jakie miałem o męskości i w ogóle o byciu człowiekiem, Polakiem, obywatelem, itp. – czyli na przykład to, że uczucia są niemęskie. Więc udawałem sam przed sobą, że ich nie mam i systematycznie dławiłem je w sobie.
Wychowałem się w przekonaniu, że jestem nie taki, nie wystarczający. Z ogromnym brakiem akceptacji siebie. Byłem przekonany, że to kim jestem, co czuję i myślę, jest niewystarczające, więc większość moich relacji opierała się na tym, że próbowałem zaimponować ludziom, zasłużyć na ich akceptację, szacunek, podziw, miłość.
Relacje z najbliższymi mi ludźmi nie były inne pod tym względem.
Przeszedłem długą drogę, żeby to zmienić (i niewątpliwie wciąż po niej idę), ale z całą pewnością to, co mi pomogło i pomaga najbardziej w akceptacji tego kim naprawdę jestem, co czuję i co robię, jest po prostu odsłanianie siebie. Pozwalanie sobie na to. Mówienie o tym, co czuję, czego potrzebuję. O tym, co myślę i dlaczego. Mówienie i odsłanianie najwrażliwszych miejsc, których kiedyś tak bardzo się bałem i wstydziłem. Których czasem wciąż się bardzo boję i wstydzę.
Przeżywanie emocji. Złości, radości, smutku i całej reszty. Ekspresja. Śmiech, łzy, taniec, śpiew i krzyk. Działanie i robienie rzeczy dla mnie ważnych. Pomimo strachu, co powiedzą inni. Swoją drogą chyba nic nie wymagało i nie wymaga ode mnie tyle odwagi, co właśnie odsłanianie siebie i swoich najwrażliwszych miejsc – to tak a propos wyobrażeń o męskości.
ZROZUMIENIE, AKCEPTACJA
– Gdy już się odsłaniam, kluczowe (dla mnie) dla tego jak będzie przebiegać dalsza relacja jest to, jak druga osoba na to reaguje (zwłaszcza na początku, gdy odsłanianie jest wyjątkowo trudne).
Gdy odsłaniam się, potrzebuję i chcę, żeby druga osoba była tego zaangażowanym świadkiem.
Nie komentatorem ani jurorem.
Nie wujkiem dobrą radą ani zbawiającą świat Matką Teresą.
Wtedy w moim odczuciu jesteśmy blisko.
Poprzez zaangażowanie mam na myśli próbę usłyszenia tego, co faktycznie jest za moim słowami. Próbę zrozumienia. Nie chodzi o to, żeby się zgadzać czy też nie. Tylko o zrozumienie, o co mi właściwie chodzi. Wejście w świat moich myśli, pojęć, emocji, uczuć, marzeń, tęsknot i obaw.
Swoją drogą trudno się z czymś zgadzać lub nie, gdy tego nie rozumiemy. Chyba nie znam nikogo, kto by tego nie robił wcale (zgadzał się lub nie przed wcześniejszym upewnieniem się, że rozumie).
Poprzez bycie świadkiem mam na myśli przyjęcie tego, co mówię, czuję i potrzebuję, bez przymusu i poczucia, że trzeba coś z tym robić. Chyba, że o to poproszę.
Być. Słuchać.
Tyle.
BEZPIECZEŃSTWO –
Kiedy dostaję zrozumienie (a przynajmniej jego próbę), akceptację i obecność, tworzy to we mnie przeświadczenie, że moje uczucia i potrzeby są ważne dla drugiej osoby. Że to, co ważne dla mnie, jest też ważne dla niej. Czyli ja jestem ważny.
I to buduje we mnie poczucie bezpieczeństwa. Że mogę odsłaniać wrażliwe i miękkie sfery, które kiedyś zostały bardzo zranione i które dopiero przyjęte i zobaczone mogą się zagoić.
Poczucie bezpieczeństwa moim zdaniem jest kluczowe w bliskości. Potrzeba wielu starań i czasu, żeby je zbudować. Zwłaszcza w przypadku osób wrażliwych i zranionych.
A czasem potrzeba jednej chwili, żeby je zniszczyć.
Im bardziej się odsłaniam i jestem przyjęty, tym większą mam odwagę i ochotę dalej się odsłaniać. Tym bardziej jestem blisko. I tak w nieskończoność 🙂
No i równie ważne jest to, żeby była wymiana.
Bo przecież nie można być blisko tylko w jedną stronę.
Gdy kogoś dotykam, to ta osoba dotyka mnie. Nie da się inaczej.
Można jedynie udawać, że tak nie jest.
Jak to mawiał Wujcio Włodzio: Gdy włożę Ci palec do nosa, to ty masz palec w nosie i ja mam palec w nosie.
Za to dla każdego ten palec w nosie jest czymś innym.
BLISKOŚĆ
Dla mnie bliskość i pozwalanie sobie na nią, zarówno ze sobą, z innymi ludźmi, ze światem, to proces życia. Niesamowity, wyjątkowy, w chuj trudny, często bolesny. Ale zmienia wszystko.
Jednym z najważniejszych dla mnie narzędzi w tym procesie (oprócz wielu innych) było i jest Porozumienie bez Przemocy według Marshalla Rosenberga.
Po rozmowie z przyjacielem uświadomiłem sobie, że sam fakt, że mu to powiedziałem, świadczy o tym, że jesteśmy blisko. To, że odważyłem się mu o tym szczerze powiedzieć. I to, że on to przyjął.
Może ta bliskość wciąż nie jest taka, jakbym chciał, ale dużo bliższa niż to sobie wyobrażałem.
ĆWICZENIE:
1. Wybierz jedną ze swoich bliskich relacji, która wywołuje w Tobie trudne uczucia – złość, smutek, żal, rozczarowanie itp.
2. Wsłuchaj się w siebie i określ czego naprawdę potrzebujesz w relacji z Tą osobą.
I tu jest ważne, żeby nie mylić potrzeby ze strategią zaspokajania tej potrzeby. Co wcale nie jest takie łatwe.
Przykład:
Syn dzwoni do mamy po tygodniu milczenia.
Pierwsze słowa matki, które brzmią jak wystrzały ze strzelby: – Dlaczego dopiero teraz dzwonisz?! Czemu tak rzadko się odzywasz?! – i za tym cała litania słów, które syn odbiera jak oskarżenia, wyrzuty. Które sprawiają, że ostatnią rzeczą, którą syn chce zrobić, to znowu do niej zadzwonić.
W tym przypadku strategią zaspokojenia potrzeby matki jest częste rozmawianie z synem przez telefon. O co zresztą prosi w tragiczny sposób. Tragiczny, bo tym sposobem tylko zmniejsza szansę na zaspokojenie swojej prawdziwej potrzeby. Którą może być bliskość. Uwaga. Troska.
3. Gdy już wiesz jaka to potrzeba, powiedz o niej tej osobie. Prosto, szczerze, otwarcie, bez uników i zasieków, planów B, otwartych furtek, przez które można się wycofać w każdej chwili.
Powiedz bez oczekiwań, że ta potrzeba zostanie spełniona. Powiedz o swoich uczuciach z tym związanych.
I zobacz co się stanie
To może być fajny początek rozmowy.
A czym jest dla Ciebie bliskość?
0 komentarzy do “Czy łatwo jest być blisko?”