O słuchaniu siebie.
O spełnianiu swoich potrzeb.
O karmieniu duszy.
Pospinało mnie ostatnio. I to ostro.
Ciało na zmianę zesztywniałe i ospałe. Głowa wali z niewielkimi ustankami potokiem farmazonów, planów, wszelkich scenariuszy. Przede wszystkim tych negatywnych. We mnie lęki i niepokoje. Myślami klasyfikuję sytuacje, nazywam problemy i szukam dostępnych możliwości rozwiązań. Jak hiperaktywna machina o chirurgicznej precyzji i dokładności, która uległa przeciążeniu i wymknęła się spod kontroli. Wygląda to tak, że kontrolki pozapalane na czerwono i się dymi. Niby jeszcze pracuje i coś robi, ale tak naprawdę zaraz wszystko się przegrzeje i wybuchnie.
Jezusku, jakie to męczące.
Spina mnie tak raz na jakiś czas. Oprócz tego, że to dziwny i nieprzyjemny stan, ma też swoje dobre strony. Bo coraz wyraźniej widzę i czuję, dlaczego tak się dzieje.
DLACZEGO WIĘC?
U mnie tak się dzieje zwykle, gdy:
Gdy nie słucham siebie.
Gdy nie spełniam swoich potrzeb.
Gdy nie karmię duszy.
Tak naprawdę to wszystkie trzy czynności mówią o tym samym. Można to opisywać w wielu językach i kontekstach. Obsługą umysłu. Rozwojem osobistym. Duchowością. Spełnianiem misji życiowej. Uczeniem się rozpoznawania swoich prawdziwych (nie tych wymyślonych społecznie) potrzeb. Lub też po prostu systematycznym robieniem czegoś, co daje poczucie, że jesteśmy i działamy w zgodzie ze sobą.
Ostatnio bardzo spodobało mi się wyrażenie: karmić duszę.
KARMIENIE DUSZY
Dla mnie to na przykład taniec, śpiew, pisanie (przede wszystkim to z serca), twórczość, ruch, podążanie za swoimi ideami, dawanie radości innym. Relacje z bliskimi i dalszymi ludźmi. Śmiech. Dotyk. Słuchanie muzyki. Czasem patrzenie na chmury, skakanie po drzewach albo ciekawa rozmowa z kimś na ławce w parku.
To ukierunkowane działanie, ale też bezruch, w którym nie spieszę się nigdzie. Mam czas na poczucie bicia swojego serca i oddechu. Na usłyszenie dźwięków świata.
To też zabawa, robienie dziwnych i głupich rzeczy. Zajawka życiem. Cała długa lista.
Wszystko, co sprawia, że krew we mnie tańczy.
Najmocniej czuję, jak ważne są te rzeczy, gdy robię je po dłuższej przerwie.
Czuję się wtedy jakbym podlewał uschniętą roślinę i jednocześnie był tą rośliną.
Niektóre czynności są jak mała kropelka wody. Inne jak szklanka, albo wiadro.
Ciągle zapominam, że każdy pokarm kiedyś się kończy. Jak ciało umiera bez wody i jedzenia, tak i dusza obumiera bez swojego Małego Co Nieco.
WOŁANIE
Wciąż fascynuje mnie do jakiego stanu można doprowadzić siebie nie słuchając jej wołania.
Wołanie niespełnionej duszy boli.
Gdy nie reagujemy, boli coraz bardziej.
Jeśli dalej udajemy, że nic się nie dzieje, to zaczyna boleć w chuj.
Aż w końcu albo wybucha nam mieszkanie, albo mamy poważny wypadek, albo przestajemy czuć. Żeby jakoś przetrwać. Żeby jakoś żyć z tą włócznią w udzie.
Wtedy tracimy kontakt ze sobą. Wołanie przestaje docierać.
Zamrażamy się.
Często to widać w ciałach (dla mnie ciało jest domem duszy, więc co w ciele to w duszy i odwrotnie). W pomarszczonych, zachmurzonych twarzach. W przygarbionych plecach, ściśniętych ustach, matowych oczach. W skórze,w której krew zwolniła swój bieg. W ciele, w którym zamrożono potrzeby. Instynkty. Marzenia. Uczucia. Ekspresję. Zakneblowano wołanie serca.
Często przyczyny sięgają dużo głębiej. Ale i tak moim zdaniem sprowadza się to do wyschniętej duszy.
CZARNA DZIURA
Najczęściej pracuję z ludźmi, których doprowadzono do wyschnięcia. Albo sami się doprowadzili do takiego stanu.
Na przykład Rafał: człowiek o wielu zajawkach, pełen niesamowitego poczucia humoru. Gdy jest w formie, wchodzi do pomieszczenia i rozświetla wszystko wokół swoim śmiechem i żarcikami. Uzdolniony artystycznie na wielu polach. Inteligentny, kreatywny.
Uwielbiał czytać, prowadzić namiętne dyskusje o kondycji świata, łazić po mieście, spotykać się z ludźmi i eksplorować życie na różnych poziomach. Spędzać czas w przyrodzie. Grał na gitarze, o muzykach wiedział więcej niż oni sami o sobie.
W którymś momencie, nawet nie wiedział dokładnie kiedy, wessała go czarna dziura tego, jak mu się wydawało, że wygląda funkcjonowanie dorosłej jednostki w społeczeństwie.
Nagle okazało się, że pracuje po 70 godzin w tygodniu (i więcej). W mieście. W pracy którą lubi, ale z ludźmi, z którymi mógł rozmawiać tylko o pracy, polityce i nowych telefonach.
Nagle okazało się, że ma problemy ze spłacaniem starych długów, więc potrzebował pracować jeszcze więcej.
Przestał czytać książki – po pracy miał siłę tylko na oglądanie seriali. Gitarę sprzedał dawno temu.
Przestał gadać ze starymi znajomymi. Uwierzył, że świat to zbiorowisko ludzi bez duszy, pędzących za hajsem i lajkami na Facebooku.
Przez większość czasu zamartwiał się przyszłością, w napięciu mieląc czarne scenariusze.
Nie radził sobie, ale nie potrafił sobie pozwolić na bezradność i bezsilność i poprosić o pomoc nawet swoją dziewczynę.
Im mniej robił rzeczy, które sprawiały mu przyjemność, tym mniej miał siły i ochoty na cokolwiek. Tym bardziej piętrzyły się góry obowiązków i rzeczy do zrobienia, na które nie miał siły. Tym bardziej wydawało mu się, że nie ma czasu, żeby robić rzeczy, które dawały mu radość i przyjemność. A które tak naprawdę dawały mu paliwo, energię i napęd do całej reszty życia.
Znalazł się zupełnie sam (jak mu się wydawało) w bardzo ciemnym miejscu. I kiedy tam jesteś, wydaje ci się, że nie ma z niego wyjścia. Miejsce cieni, niemocy, rozpaczy i beznadziei.
Dla mnie to właśnie stan obumarcia, wyschnięcia duszy.
Różne rzeczy tam doprowadzają.
I moim zdaniem najczęściej wtedy chodzi właśnie o to, żeby zapewnić sobie stały dopływ wody.
Pasji, zajawki, miłości, bliskości, sensu, celu i reszty.
Wtedy bardzo trudno jest to sobie samemu dać. Wtedy najczęściej potrzebujemy kogoś, kto to dla nas zrobi.
Tak było z Rafałem. Odżył.
ZNAKI
Tak jak nasze ciało daje konkretne znaki, kiedy potrzebuje wody, tak nasza dusza daje znać, kiedy potrzebujemy zmian, działań lub ich braku. Mówi poprzez uczucia, sygnały z ciała, sny, ludzi, otoczenie.
Kwestia tego, czy potrafimy i chcemy to zobaczyć. Usłyszeć. Poczuć.
Czasem pochłania mnie to wszystko co wydaje mi się, że muszę. To wszystko co czasem wydaje się być codziennością. Czyli zbiorem spraw do załatwienia.
Kończy się to tak, że cisnę, cisnę, nakładam na barki jakieś betonowe kloce odpowiedzialności za świat i wszystko wokół i tak się spinam, że nie jestem w stanie zrobić nic.
Sztuką wydaje mi się też wyczucie, kiedy podlać. Jaką ilością i czym dokładnie. Bo jak przedobrzysz, to zgnije.
Dla mnie to ciągła nauka łapania równowagi między skrajnościami i pozornie wykluczającymi się potrzebami.
To nauka obsługi siebie.
Ćwiczenie:
1. Odpowiedz sobie na pytania:
* Jak Ty karmisz duszę?
* I co, karmisz ją?
* Jeśli tak, to zastanów się jakiego pokarmu ostatnio nie serwujesz. Może w ostatnich tygodniach brakuje na talerzu jej ulubionego jajka na miękko, albo pasztecików babci?
* Jeśli nie, to zastanów się, a raczej przypomnij sobie, jakie są jej ulubione dania, napoje i przekąski.
2. Wybierz jedną rzecz, którą kochasz, która daje Ci przyjemność, radość i zajawkę, a której dawno nie robiłeś i poświęć dziś godzinę na zrobienie tej rzeczy.
3. Nakarm duszę 🙂
I napisz w komentarzu jak ją karmisz
0 komentarzy do “Karmienie duszy”