
Prawie pięć lat temu wysiadłem z pociągu na dworcu w Budapeszcie.
Było zimno i ciemno. Czekał na mnie facet z siwiejącą brodą.
Właśnie wracałem z samotnej miesięcznej podróży stopem po Bałkanach. Napisałem kilka próśb na couchsurfingu. Tylko on odpisał.
Niedługo potem rozpakowałem się w przyczepie kempingowej, stojącej pod siedzibą węgierskiej telewizji publicznej.
Przyczepa była częścią protestującego mini miasteczka. Protest o nazwie „Czyste ręce” zaczął on. Balazs Nagy Navarro. Dziennikarz telewizyjny, działacz społeczny, szef niezależnych związków zawodowych i były szef węgierskiego Amnesty International.
Bezpośrednim wydarzeniem, które wywołało protest, było zamazywanie w telewizji twarzy pewnego sędziego. Szef stacji nie chciał go w swojej telewizji. Żądano śledztwa. Bez skutku.
Ale dla Balazsa to była tylko kropla, która przepełniła czarę.
W grudniu 2011 Węgier zaczyna strajk głodowy pod siedzibą telewizji.
Ale wszystko zaczęło się tak naprawdę dużo wcześniej. I wcale nie było zależne od rządu. Od prawicy czy lewicy. Bo obie strony robiły to samo.
Zaczęło się chyba od tego, że Balazs był uczciwym człowiekiem.
Przez to od zawsze był postrzegany jako kłopotliwy człowiek i pracownik. Gdy widział korupcję, mówił o tym. Gdy widział, że ktoś łamie czyjeś podstawowe prawa, mówił o tym. Publicznie. Jako szef związków zawodowych twardo walczył z zarządem o prawa pracowników. Gdy rząd obsadzał wysokie stanowiska mediów, mówił o tym.
W telewizji zaczął pracować zaraz po upadku komunizmu. Chciał wolnego i demokratycznego kraju, gdzie zajmują się wolną i obiektywną reporterką. Nie dlatego, że takie ustalili zasady. Ale dlatego, że tego chcieli.
Nikt mu nie mówił wprost, że ma kłamać. Zamiast tego przestali go wysyłać za granicę jako reportera i przestali dawać mu podwyżki. Po pięciu latach zarabiał mniej niż stażyści.
W 2005 podał szefostwo do sądu. Kilka dni przed werdyktem (wygrał) zwolniono go z pracy. Znów podał ich do sądu. Znów wygrał. Wrócił do pracy. Niedługo potem zmienił się rząd. Zmieniło się szefostwo. Zmienił się przeciwnik. Balazs walczył o to samo: o człowieczeństwo i uczciwość.
Kiedy przyjmował mnie w Budapescie uwikłany był w kilka spraw sądowych z byłymi pracodawcami. Jako oskarżyciel i oskarżony. Od ponad dwóch lat utrzymywał obóz protestacyjny z pieniędzy, które wygrywał w sądzie.
Na początku protestu był tylko on i koleżanka ze związków. Dołączyło kilku dziennikarzy. Potem cywile: pracownicy, nauczyciele, lekarze, inżynierzy. Na początku było wielu ludzi. Przez kilka dni nawet kilka tysięcy ludzi. Kiedy tam byłem kilkudziesięciu ludzi rotacyjnie wspierało protest. Przez lata (protest trwał łącznie 6 lat) protestujących stopniowo ubywało
Byli wszyscy oprócz samych dziennikarzy.
– Będąc w związku zawodowym walczyłem o prawa tych ludzi – mówi mi Balazs, gdy siedzimy na plastikowych krzesełkach przed siedzibą węgierskiej telewizji. – Gdy pytam, dlaczego nie przychodzą, mówią, że boją się stracić pracę. Gdy Fidesz obejmował władzę w sektorze mediów publicznych pracowało 4 tys. ludzi. Teraz pracuje ich 3 tys.
Gdzie jest pozostały tysiąc? Czemu ich tu nie ma?
Większość ludzi dużo gada. Ale gdy trzeba działać, jakoś ich nie widać. Mówią: tak już jest. Nic nie możesz zrobić. Ale czy próbowałeś zrobić cokolwiek?
Ludzie wolą myśleć i twierdzić, że nie mają wpływu. Na siebie. Swoje życie. Na świat.
– A mają? – pytam.
– Pewnie, że mają.
Dla mnie życie, wszystko, co nas otacza, to świat relacji.
Teraz jestem w relacji z Tobą, ale też ze sobą. I z ubraniem, chodnikiem, na którym stoimy. Powietrzem, którym oddychamy. Promienie słońca, które padają na moją twarz, powodują, że w wytwarzam serotoninę i melatoninę i sprawiają, że się uśmiecham. Jestem zadowolony. Wtedy przekazuję to dalej. Innym ludziom.
Ciągle jestem w relacji z milionami drobnoustrojów, bakterii, wirusów.
W zależności od poziomu, z którego patrzę, jestem w relacji z moją żoną, rodziną, znajomymi, państwem, społeczeństwem, ekosystemem. I tak dalej. Pewnie w nieskończoność.
W tym świecie wszystko ma wpływ na wszystko. Wzajemnie się przenika, uzupełnia.
Każda nasza decyzja kreuje ten świat.
To, co robimy i to, czego nie robimy – ma wpływ.
I to nie dotyczy tylko polityków, celebrytów i postaci z podręczników historii.
To dotyczy każdego. Ciebie i mnie.
Zaprzeczanie temu to uciekanie od odpowiedzialności za siebie i świat, w którym żyjemy.
– OK – mówię. – jeśli słońce wybuchnie, pewnie to odczujemy. Ale jak Zbyszek puści bąka w Nadrowie to raczej niewiele się na świecie zmieni.
– No przecież w ten sposób tworzy się nowy ekosystem, hehe.
A tak serio to właśnie wszystko zależy z jakiej perspektywy na to spojrzysz.
Zobacz: gdy uśmiechnę się do kogoś na ulicy, gdy pomogę potrzebującemu, sprawiam, że ta osoba zaczyna wierzyć w ludzi. Być może poczuje radość, wdzięczność i będzie chciała zrobić to samo dla kogoś innego. Być może ten ktoś przytuli bliską osobę z miłością, zareaguje na czyjąś krzywdę. Zainspiruje innych. Efekt motyla.
Podobnie w drugą stronę: odwracając oczy, gdy ludzie siebie krzywdzą, narzekając, raniąc innych, pozwalamy, żeby istniało to wszystko, na co tak narzekamy.
Bo nie chcemy wziąć za to odpowiedzialności.
– Ale co może jeden człowiek?
– Zapytaj Hitlera, hehe. Co by było, gdyby Martin Luther King miał takie rozkminy? Albo Gandhi? Albo jakby Jezus stwierdził, że w sumie to chuj z tym, bo i tak nic samemu nie zdziała? Każdy wielki człowiek, który zmieniał ten świat na koniec dnia był człowiekiem.
– No dobra, ale Zbyszek z Nadrowa to nie Jezus, tylko Zbyszek z Nadrowa.
– Imię Albert Einstein jego nauczycielom kojarzyło się z przygłupem. Dopóki nie stało się synonimem geniuszu. Te wielkie nazwiska gdy teraz o nich mówimy są symbolami. Za nimi stoją ludzie, którzy równie dobrze mogli być kiedyś Zbyszkiem z Nadrowa. To chyba Steve Jobs powiedział, że ci, którzy są wystarczająco szaleni, by myśleć, że są w stanie zmienić świat, są tymi, którzy go zmieniają.
Skąd wiesz, kim jesteś i co możesz, dopóki tego nie sprawdzisz?
– Może ktoś woli być po prostu Zbyszkiem z Nadrowa. Jak tak o tym mówisz, to brzmi to jak niemałe brzemię. Spoko by było zacząć od mniejszych rzeczy. A nie, zaraz Gandhim zostawać.
– Nie mi o to chodzi, żeby być tym, czy kimś innym. Tylko żeby żyć w zgodzie ze sobą i z tym w co wierzysz. Brać odpowiedzialność za swoje wybory.
Bo tu nie chodzi o winę. Tylko o to, że mamy wpływ. I że każda nasza decyzja lub jej brak ma swoje konsekwencje. Chodzi o to, żeby wziąć za to odpowiedzialność.
Często mam wrażenie, że gdy ludzie o tym słyszą, to od razu strzepują ją z siebie jak kleszcze po tarzaniu się na łące. I mam wrażenie, że to dlatego, że odpowiedzialność kojarzy im się z poczuciem winy. A to z winą nie ma nic wspólnego. To przyjęcie konsekwencji wyborów. Moim zdaniem nie można być wolnym nie biorąc odpowiedzialności za życie i swoje wybory.
– Trudne to.
– Trudne. Dla mnie bardzo. Ale czy naprawdę łatwiej jest w świecie, gdzie codziennie tłamsimy swoje człowieczeństwo?
Gdy pozwalamy na to, żeby małymi cięciami, kawałek po kawałku, odcinano nam szacunek do samych siebie i jeszcze wmawiano nam, że sami tego chcemy?
Gdy wciąż uciszamy nasz śpiew, tylko dlatego, że wokół nikt nie śpiewa?
Łatwiej jest żyć na kolanach?
Bo to nasz wybór. Nasz. My na to pozwalamy. I codziennie uciekamy od odpowiedzialności udając, że to czyjaś wina.
– Ok. Ty tu siedzisz. Ile już? Ponad rok? Co się zmieniło?
– Nie wiem. Jeśli chodzi o moje postulaty, to prawie nic. Ale skąd mam wiedzieć w ilu ludziach rozbudziłem nadzieję? Ilu ludzi zainspirowałem?
Skąd mam wiedzieć, co się wydarzy?
Wielu ludzi mówiło mi, że to, co robię jest marnowaniem czasu i pieniędzy.
Ale kto może określić, że twoja walka ma sens? Że jest warta tego wszystkiego?
Tylko ja. Inaczej słuchałbym innych, a nie siebie.
Nawet jeśli wydaje się, że mój protest nic nie zmienia, robię to, w co wierzę. Dla mnie to wystarczy. Bo stoję wyprostowany.
I choć wątpliwości jest pełno i wielokrotnie chciałem odpuścić, robię to dalej. I będę robić.
Jak wiele razy ludzie podejmowali walkę, kiedy pozornie byli skazani na porażkę, i wygrywali?
Ludzie odpuszczają. Nie idą za swoimi uczuciami. Marzeniami. Nie idą za tym, w co wierzą. Mówią, że to nie ma sensu, że się nie uda i tysiące innych powodów. Wszystko po to, żeby zracjonalizować swój brak odwagi.
Chcemy, żeby świat był pięknym miejscem, a nie chce nam się nawet uśmiechnąć do ekspedientki w sklepie. Pomyśl jakby wyglądał jej dzień, gdyby wszyscy się do niej uśmiechali. Wtedy nawet telewizja nie przekonałaby jej, że świat to ciemna dziura pełna smutku i cierpienia. Ale nie robimy tego, bo przecież to i tak nic nie da, skoro inni tego nie robią.
Kropla jest tylko kroplą. Ale w połączeniu z innymi, może zamienić się w kałużę, górski strumień, rzekę, morze, wreszcie ocean.
Krople rzeźbią skały.
Sprawiają, że istnieje życie na tej ziemi.
Patrzymy z przerażeniem na nacjonalizm, rasizm, religijnym ekstremistów. A ilu faktycznie jest ludzi, którzy tak myślą? Ich widać, bo są głośni. Bo działają.
Pomyśl, co by było, gdyby wszyscy przyzwoici ludzie zaczęli mówić i działać.
Gdyby odważyli się sięgnąć po swoją moc.
– Trochę chyba zapominasz o psychologii tłumu.
– Nie. To ludzie żyjący w tłumie zapominają, że są jednostkami, które mają wybór i wpływ. I są odpowiedzialni za ten świat. Bez kropel nie ma morza. Krople to szereg decyzji, które podejmujemy każdego dnia. To małe rzeczy. Uśmiechy, miłe słowa. Dzielenie się sobą, mówienie głośno i szczerze, co myślimy i czujemy.
Ale też zaniechania. Udawanie, że czegoś nie widzimy. Nie stawianie granic sobie i innym. Gdy decydujemy się nie widzieć i nie przyznawać, że sami krzywdzimy siebie i innych.
Gdy nie chcemy widzieć siebie. Gdy zrzucamy odpowiedzialność. Mówiąc, że to świat. To on jest zły. Ja nie.
– To skąd te całe zło?
– Zło istnieje na tym świecie tylko dlatego, że na nie pozwalamy.
0 komentarzy do “Odpowiedzialność za życie”