
Processed with VSCO with m5 preset
Uzależniając spełnienie swoich potrzeb wyłącznie od jakieś osoby, grupy, organizacji czy rzeczy gwałcimy jedną ze swoich (moim zdaniem) najważniejszych potrzeb – wolności.
Marcie i Łukaszowi nie układało się już od dłuższego czasu. Poza pierwszymi miesiącami zakochania, fascynacji i przebłyskami wspaniałych chwil, ich związek był pasmem napięć, kłótni i dramatów. A przecież tak bardzo się kochali.
ONA
Ona pochodziła z domu, w którym nigdy nie czuła się prawdziwie bezpieczna. Nikt nie dał jej uwagi, troski, opieki i miłości, której mała dziewczynka potrzebowała. Nauczyła się, że o siebie trzeba walczyć. Nie o potrzeby. Bo ich nie była świadoma, albo nie dawała sobie do nich prawa. Po co mieć potrzeby, skoro i tak ich nikt nie spełni? Nauczyła się walczyć o przetrwanie.
Choć tak naprawdę cały czas walczyła właśnie o bycie widzianą. O bezpieczeństwo. O miłość.
ON
On pochodził z domu, w którym bardzo wcześnie złamano jego ducha. Stłamszono jego barwną ekspresję, jego uczucia, jego wrażliwość i marzenia. Od dziecka uczono go, że to, jaki ma być. I że to kim jest, to za mało.
Nauczył się, że jeśli chce przetrwać, lepiej oficjalnie się podporządkować, a w cieniu robić swoje. Że lepiej zakopać gdzieś głęboko to, co w nim najwrażliwsze i najbardziej czułe. I na wszelki wypadek nie obnosić się z tym, żeby nie narażać się na ponowne zranienie. Głęboko w środku zdławił swój krzyk i łzy. Swoją złość i bezsilność. Swoją siłę.
ONI
Najbardziej podstawowe potrzeby, gdy niezaspokojone w dzieciństwie, nie znikają. To dlatego nasz świat wypełniony jest dorosłymi dziećmi, które nieświadomie robią wszystko, żeby zdobyć uznanie, akceptację, poczucie przynależności. Żeby poczuć się ważnymi. Żeby zasłużyć na miłość.
Na zewnątrz często sprawiają wrażenie silnych i spełnionych ludzi. W środku wciąż są zranionymi chłopcami i dziewczynkami.
Rzecz w tym, że gdy te potrzeby są nieuświadomione, podobnie jak dzieci, wciąż szukamy ich zaspokojenia na zewnątrz. U innych. Najczęściej na sposoby, które przynoszą wszystko, tylko nie ich zaspokojenie. Zwykle utykamy w schemacie uległość – dominacja, które przeplatają się nawzajem. I najczęściej przynoszą cierpienie.
ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SWOJE POTRZEBY
Uzależniając spełnienie swoich potrzeb wyłącznie od jakieś osoby, grupy, organizacji czy rzeczy gwałcimy jedną z (moim zdaniem) naszych najważniejszych potrzeb – wolności.
Między innymi dlatego, gdy te potrzeby nie są zaspokajane, powstaje m.in. żal, złość, rozczarowanie. Zwykle skierowane wobec podmiotu, w którego ręce oddajemy władze nad spełnieniem tych potrzeb. Najczęściej nie jesteśmy tych uczuć świadomi. A tym bardziej ich przyczyn.
Jedną z ważniejszych (oprócz uczuć wynikających z niespełnionych potrzeb) moim zdaniem jest właśnie zniewolenie. Bo oddajemy i odpowiedzialność i władzę nad sobą. Rzecz w tym, że robiąc to sami się zniewalamy. My. Choć często wydaje nam się, że jest inaczej. A to nie przymus. To nasz wybór.
Byłem w związku, w którym chciałem, żeby moja partnerka akceptowała mnie i kochała bezwarunkowo. Podczas gdy ja sam sobie tego nie dawałem. Chciałem, żeby mnie szanowała, podczas gdy ja sam nie szanowałem siebie choćby na tyle, żeby stawiać jej granice i szczerze mówić, co mnie boli i czego potrzebuję. Chciałem, żeby mnie zrozumiała, podczas gdy ja sam siebie nie rozumiałem. Winiłem ją za swoje niespełnione marzenia. Za rzeczy, których nie zrobiłem. Za miejsca, których nie zobaczyłem i doświadczenia, których nie przeżyłem. Przerzucałem na nią nawet odpowiedzialność za to, że nie wstaję rano (bo przecież tak wspaniale i wygodnie się leży razem) i przez to dzień mi ucieka.
Druga strona może nam pomóc. Może trzymać nasz rower za kijek dopóki nie nauczymy się jeździć. Ale nie musi.
Podobnie jest w grupach, z przyjaciółmi, w miejscach pracy.
Często chcemy, żeby nas szanowano, podczas gdy sami nie dajemy sobie szacunku w postaci działania. Dokonania wyboru. Na przykład postawienia granic. Albo odejścia.
Mówimy sobie: przecież to oni powinni się zmienić. To oni nie powinni tego robić.
Może i nie powinni. Ale robią. I oni też mają swoje powody. Swoją historię. Ograniczenia. Których często nie są świadomi. Mają swoje wytłumaczenie. I dalej to robią. To co teraz?
ONA
Nie umiała realizować swoich potrzeb inaczej, niż poprzez atak, obronę, czy ucieczkę. Nikt jej tego nie nauczył. Gdy potrzebowała bliskości – robiła mu wymówki. Gdy nie chciała robić coś innego niż on – mówiła, że to z nim jest coś nie tak. Gdy nie czuła się ważna i zaopiekowana, nieświadomie robiła wszystko, żeby on odczuł, że nie jest prawdziwym mężczyzną. Gdy miała się odsłonić i powiedzieć, co naprawdę czuje i potrzebuje, uciekała albo kąsała. Krzyczała, wyrzucała na niego swoją złość, rozpacz i bezsilność.
Potrzebowała silnego, zdecydowanego mężczyzny, który się nią zaopiekuje i da poczucie bezpieczeństwa. Sprawi, że poczuje się kochana. Obudzi tłamszoną w niej całe życie kobiecość.
ON
On nigdy nie postawił granic. Przyjmował to i zbierał wszystko w sobie. Rozwijał poczucie winy, tłamsił w sobie złość i żal. Czuł się jak worek treningowy na krytykę. Z każdym dniem czuł coraz mniej powietrza. Dał się zdominować.
Nie atakował wprost, ale wiedział doskonale, gdzie wbijać szpilki. Nieświadomie celował tam, gdzie bolało najbardziej. Coraz bardziej uciekał. Szukał przestrzeni i wolności poza związkiem, w którym się dusił. Chciał akceptacji tego, kim jest. Wsparcia i docenienia tego, co robi. Przestrzeni do wyrażania siebie.
Nikt mu nie pokazał jak być mężczyzną. Wokół były tylko dorosłe dzieci.
ONI
Dobrali się idealnie odpalając swoje najgłębsze schematy wyniesione z rodzinnych domów. Walczyli. Tak bardzo chcieli, żeby druga osoba zaspokoiła ich potrzeby. Tak bardzo czuli się skrzywdzeni brakiem ich zaspokojenia, że nie chcieli, nie umieli dawać. Mówić, prosić, odsłaniać się przed sobą nawzajem.
Najczęściej jest odwrotnie do tego, jak byśmy chcieli.
I czasami żeby dostać, trzeba najpierw szczerze dać.
INNE DROGI
Wyznaję zasadę, że każda relacja jest inna. Ale każde rządzą się podobnymi prawami. W momencie gdy bierzemy odpowiedzialność za swoje życie, wybory, szczęście i potrzeby, które je tworzą (uuuu! Tu się dopiero zaczynają schody ) i znajdujemy inną strategię ich spełnienia, nikną też emocje (frustracja, żal, rozczarowanie) wynikające z ich niezaspokojenia. A co do których byliśmy pewni, że były związane z daną osobą. A nie z naszym wyborem.
Wtedy może na przykład pojawić się smutek, że nie udało wam się spotkać, tak jak chciałaś/eś.
Ale myślę, że wtedy dopiero otwiera się przestrzeń na nowy poziom relacji. Wolnych ludzi. A przynajmniej zmierzających w tym kierunku.
W przypadku związków to na przykład szukanie swoich zajawek na własną rękę. Robienie tego, co kochasz, nie oczekując, że Twój partner/ka zrobi to z Tobą.
Nie rozumie Twojego świata? Możesz pogadać z kimś, kto lepiej zrozumie. I tak dalej.
ONI
Co gdy desperacko chcemy, żeby to ta, właśnie TA osoba spełniła nasze potrzeby?
No to świetnie, bo przecież mogłaby to zrobić. Jeśli tego chce. Jeśli potrafi na ten moment swojego życia.
Jeśli oboje zdecydujecie się działać razem, a nie walczyć. Jeśli oboje zdecydujecie się na podróż w głąb siebie i siebie nawzajem. Nawet małymi kroczkami.
I tu potrzebne jest zaangażowanie. Które przejawia się w działaniach. Na przykład w świadomej komunikacji.
Czasem może być tak, że naprawianie takich relacji to jak podnoszenie ciężarówki bez porannej kawy. Może się okazać, że najprostszym wyjściem ze schematu jest niewchodzenie w niego. Czyli wyjście ze związku.
A czasem potrzebny jest po prostu czas. I przestrzeń.
ĆWICZENIE:
1. Wypisz na kartce trzy swoje potrzeby, które nie są spełnione, a których spełnienie uzależniasz od konkretnych osób czy rzeczy. Ty wybierasz kaliber.
2.Uczciwie zastanów się: jak inaczej możesz realizować te potrzeby (realnie)?
3. Wypisz kilka rozwiązań i wybierz takie, z których będziesz zadowolona/y (mając na uwadze, że idealnie to Stalin chciał, żeby było).
4. Sprawdź je i zobacz jak się zmieni Twoje odczuwanie i nastawienie.
0 komentarzy do “Gdy chcemy, żeby inni spełniali nasze potrzeby”