
„Nie wymyślisz sobie, że od dzisiaj jarają cię pociągi i zostaniesz motorniczym. Albo cię jarają albo nie. Mam wrażenie, że nasze życie to nie tyle rozwój, co odkrywanie siebie. Odkrywanie siebie prawdziwego. I otwieranie kolejnych drzwi. To nie tyle wymyślanie siebie, co podążanie ścieżką swojej duszy.”
Czyli rozmowa Szota z Szotem.
Marcin Szot: – Kiedy zrobiłeś pierwszy tatuaż?
Piotr Szot: – 5 lat temu. Naszej mamie. Powiedziała, że jak już mam na kimś eksperymentować, to niech to będzie ona.
M: – A maszynkę skąd miałeś?
P: – Kupiłem ją za pieniądze za obraz namalowany dla księdza, który był wtedy proboszczem naszej wsi na Mazurach.
Na początku tatuowałem za darmo chłopaków z okolicy. Herby klubów piłkarskich, jakieś wzorki. Śmiesznie, bo gdy spotykaliśmy się na wiejskim ognisku, prawie wszyscy mieli moje tatuaże.
M: – To się trochę pozmieniało, co? Teraz jesteś jednym z bardziej rozpoznawanych tatużystów w Polsce. Do twojego studia na wsi koło Bielska-Białej specjalnie po tatuaż przylatują ludzie z Nowego Jorku, Moskwy, Australii, Tokio i całej Europy. Niedługo przekroczysz 40 tys. osób obserwujących Twój profil na Instagramie plus 30 tys. na Facebooku. Gdybyś przyjmował wszystkich klientów, którzy się do Ciebie zgłaszają, miałbyś zapisy na przynajmniej trzy lata do przodu.
Spodziewałeś się?
P: – I tak i nie (śmiech).
Ale dla mnie to nie liczby stanowią o sukcesie. Choć też je lubię (śmiech).
M: To co uważasz za swój sukces?
P: Chyba to, że mogę powiedzieć, że jestem panem swojego życia.
Większość ludzi musi ciągle pracować, żeby utrzymać wysoki status społeczny. Ja w tej chwili mam ten komfort psychiczny, że nie muszę pracować wciąż więcej i więcej, bo jeśli zwolnię obroty, ktoś inny wskoczy na moje miejsce. Mogę wyjechać do Tadżykistanu, wrócić po roku i ludzie wciąż będą na mnie czekać. Pracuję robiąc to, co kocham. I chcę to robić. Ale nic nie muszę.
Pracuję, kiedy chcę. Ustalam, kogo chcę tatuować, co chcę tatuować i kiedy chcę to robić. Przede wszystkim mam dużo czasu dla rodziny, na podróże i na swoje zajawki. Czas i pieniądze.
M: Wielu ludzi chciałoby żyć jak ty.
P: Myślę, że każdy ma swój potencjał, swoją historię do wypełnienia. Dla jednych będzie to robienie chleba, dla innych tatuaży. Moim zdaniem to nie kwestia tego, co robisz, tylko czy udało ci się określić, co jest twoim marzeniem i mieć odwagę i wytrwałość, żeby za tym iść. My nie wybieramy marzeń, to one wybierają nas.
M: Co przez to rozumiesz?
P: To, że nie wymyślisz sobie, że od dzisiaj jarają cię pociągi i zostaniesz motorniczym. Albo cię jarają albo nie. Mam wrażenie, że nasze życie to nie tyle rozwój, co odkrywanie siebie. Odkrywanie siebie prawdziwego. I otwieranie kolejnych drzwi. To nie tyle wymyślanie siebie, co podążanie ścieżką swojej duszy.
Choć wydaje mi się, że łatwiej jest tym, co pieką chleb i przy okazji potrafią być szczęśliwi. Bo duży apetyt jest dużo trudniej zaspokoić.
M: A twój apetyt zaspokojony?
P: Raczej zaspokajam. Bo to jak z jedzeniem. Na chwilę się najesz, ale za jakiś czas znowu jesteś głodny (śmiech).
M: Co sprawiło, że doszedłeś do tego miejsca?
P: Na pewno ciężka praca. Poza tym wydaje mi się, że dość wcześnie połapałem się, jak działa wszechświat. Intuicyjnie chyba zawsze to czułem, ale później, z czasem, z doświadczeniami, z kolejnymi przeczytanymi książkami, poznanymi ludźmi, coraz bardziej się w tym utwierdzałem. A przynajmniej tak on działa w moim przypadku (śmiech).
M: O, proszę bardzo, to ciekawe. To jak działa?
P: Będziemy rozmawiali o działaniu wszechświata?
M: Może bardziej, co dobrze wiedzieć, żeby żyć tak, jak się chce. Według Piotra Szota.
P: No dobra (śmiech).
M: To co jest dla ciebie najważniejsze?
P: Myślę, że wszystko jest tak samo ważne. Ale na początek dobrze jest mieć kierunek. Tutaj moim zdaniem najlepiej sprawdza się zasada, żeby robić to, co się kocha. Umiejętności i mistrzostwo przychodzą później, razem z praktyką.

M: A jak ktoś nie wie?
P: To niech się dowie (śmiech). Myślę, że warto robić to, co sprawia Ci najwięcej przyjemności. Znaleźć coś, co nas po prostu ciekawi. Coś, co zmieni godziny żmudnej praktyki w godziny przyjemnie spędzonego czasu. Iść za tym. Sprawdzić, czy to przerodzi się w pasję.
M: Tak było u ciebie?
P: U mnie było dość łatwo, bo w zasadzie od dziecka coś rysowałem, malowałem. Nie było to skonkretyzowane, ale zawsze wiedziałem, że chcę kreatywnością zarabiać na życie. Oczywiście było też tam trochę zakrętów po drodze. Na początku poszedłem do liceum o profilu matematyczno – informatycznym. Szybko okazało się, że radzę sobie najgorzej z klasy z większości przedmiotów. Jedyna rzecz, w której byłem lepszy od innych, to była sztuka. Zdałem sobie wtedy sprawę, że jeśli chcę w przyszłości być w stanie utrzymać rodzinę, potrzebuję rozwijać to, w czym jestem faktycznie dobry. Do czego mam prawdziwe predyspozycje.
M: Więc poszedłeś do plastyka.
P: Tak. Potem studiowałem grafikę na ASP. Gdzieś w okolicach licencjatu, przyszedł do mnie kumpel ze wsi. Powiedział, że kupi maszynkę, a ja mu zrobię tatuaż. Wtedy tego nie zrobiliśmy, ale ziarno zostało zasiane. Zacząłem czytać, pytać znajomych, jeździć na konwenty. Maszynkę kupiłem za pieniądze za obraz namalowany dla księdza z naszej wsi. Na początku ćwiczyłem na świńskiej skórze. Umiałem rysować, więc to była tylko kwestia zmiany technologii.
Pierwszy tatuaż zrobiłem mojej mamie. I wtedy świat eksplodował.
Im więcej robiłem, tym bardziej wsiąkałem. Czułem, jakbym to już kiedyś robił. Potem poszło.
M: I to szybko.
P: Moim zdaniem jeżeli robisz coś z miłością, prędzej czy później zacznie to wychodzić. Nie przejdzie bez echa. Im więcej serca i energii w to włożysz, tym więcej ludzi przyciągniesz.
Może I jesteś w stanie zrobić coś z przymusu, gdy nie sprawia ci to przyjemności, ale osiągniesz tylko zadowalający efekt. Nigdy nie osiągniesz w tym mistrzostwa. Nie poruszy to tłumów.
Gdy tatuowałem realizm, na przykład czachy i demony, często podobały się ludziom, ale robiąc je, zwyczajnie się męczyłem.
Gdy zacząłem robić tylko, co mnie kręci – czyli to, czym teraz się zajmuję – automatycznie przełożyło się to na docenienie mojej pracy i popularność.
To kolejna ważna rzecz: żeby słuchać siebie.
M: Co to dla ciebie znaczy?
P: Głównie swoich uczuć. Dla mnie uczucia są sposobem komunikowania się ciała, nieświadomości z naszym świadomym ja. Jeżeli coś robię i czuję się z tym źle, to znaczy, że dobrze to zmienić. I odwrotnie, jeżeli czuję się szczęśliwy, gdy coś robię, to znaczy, że dobrze, żebym to robił. Tak to widzę.
M: To tez wiąże się z umiejętnością odpuszczenia tego, co nam nie służy. Tylko, że to często rzeczy, do których się przyzwyczailiśmy. W których nam wygodnie i bezpiecznie. W które włożyliśmy czas i pracę.
P: U mnie często jest tak, że gdy wkręcam sobie, że chcę coś robić, ale jest to sprzeczne z moim sercem, to wkładam w to dużo energii, a to i tak nie wychodzi.
Trudno mi to racjonalnie wyjaśnić. Bo niby robię wszystko tak, jak powinienem, a czuję, że to nie jest to.
Czasami walczę przez jakiś czas. Bez sensu, bo za każdym razem okazuje się, że gdy odpuszczę, wychodzi mi to na dobre w taki czy inny sposób.
Często oznacza to stratę czegoś bardzo cennego.
Na przykład w moim poprzednim związku. Byliśmy ze sobą cztery lata. Dwa lata czułem, że coś jest nie tak. Nie chciałem zrywać, żeby jej nie krzywdzić. Dopiero potem zrozumiałem, że dużo bardziej kogoś krzywdzę, gdy jestem z nim na siłę. Krótko po tym jak się rozstaliśmy, oboje znaleźliśmy partnerów, z którymi jesteśmy do dziś w szczęśliwych związkach.
Te ciężkie momenty są po to, żeby zwolniło się miejsce na coś lepszego dla nas. Do pełnego nie nalejesz.
M: Często można zauważyć to dopiero z szerszej perspektywy czasu.
P: Do tego potrzeba też zaufania.
Bardzo mi się podoba metafora rzeki: jeżeli robisz życiowo to, czego nie powinieneś robić, to jakbyś płynął pod prąd. Wszystko idzie jak po grudzie. A jeżeli robisz to, co masz robić, jest tak, jakbyś płynął z nurtem. Dostajesz wiatru w żagle. Wszystko zaczyna się składać. Ludzie i możliwości zaczynają same się pojawiać. Nagle okazuje się, że czujesz że jesteś dokładnie tu, gdzie powinieneś być.

M: Jak to się przekładało na twoje życie?
P: W gimnzajum byłem w klasie, gdzie jak się dobrze uczyłeś, to mówili, że jesteś frajerem. Więc zmieniłem klasę na taką, gdzie było odwrotnie.
Poszedłem do liceum, gdzie śmiali się z artystycznego podejścia do życia. Więc poszedłem do plastyka, gdzie to jest normalne.
Otaczałem się środowiskiem, które akceptowało to, jaki jestem. Znajdowałem ludzi, którzy wspierali moje idee, zamiast takich, którzy je deptali. Gdy czułem, że jakieś miejsce nie jest dobre dla mojego rozwoju, zmieniałem je. Tak rosłem.
M: Ja przez dużą część życia robiłem dokładnie na odwrót: Gdy chciałem się uczyć, siadałem w ostatniej ławce z kumplami, z którymi najbardziej rozrabiałem. Gdy czułem, że chce się spełniać artystycznie, szedłem pracować na budowy. Dopiero od kilku lat zacząłem działać inaczej.
P: Jak nie sprawdzisz, nie będziesz wiedział.
M: Ile w twoich decyzjach było uczuć, a ile racjonalnego myślenia?
P: Bardzo mi się podoba powiedzenie: kieruj się sercem, ale pamiętaj, żeby wziąć rozum ze sobą. Uważam siebie za bardzo racjonalną osobę. Jedną z kluczowych dla mnie kwestii w każdej dziedzinie życia jest poznanie zasad, jakie nią rządzą.
Gdy byliśmy nastolatkami i ty pytałeś się taty, czy możesz iść na imprezę, on nie się zgadzał, ty złościłeś się, atakowałeś go, on atakował ciebie i tak się kręciło. Gdy mi odmawiał, dawałem mu czas i przestrzeń, żeby poczuł, że to on tu rządzi i ma rację. Za pół godziny pytałem znowu i się zgadzał.
M: Cwaniak.
P: No. Zawsze starałem się obserwować i patrzeć, co działa, a co nie. Potem z tego korzystać.
Nie walczyłem z rzeczami. Opływałem je.
Walka z tymi zasadami, jest trochę jak walka z grawitacją. Zamiast nauczyć się ją wykorzystywać, wielu ludzi obraża się na to, że nie jest tak, jak oni chcą, żeby było.
Myślę, że to mocno działa w świecie sztuki.
M: W jakim sensie?
P: Miałem wielu kumpli, którzy byli niesamowitymi wymiataczami w swoich dziedzinach, ale się nie przebili. Często trudno im było związać koniec z końcem. Jeden z takich kozaków w malarstwie pije browary w parkach, bo nie stać go na to, żeby pójść do pubu.
Rzecz w tym, że z jakichś powodów nie potrafią sprzedać swojego produktu.
M: Myślę, że to wymaga poradzenia sobie z poczuciem odrzucenia i odpuszczenia dumy. Bo możesz myśleć, że wtedy deklasujesz swoją twórczość. Traktujesz ją jak produkt.
P: To raczej właśnie kwestia poznania zasad. Jest wielu niesamowicie zdolnych ludzi, przynajmniej tak samo jak ci, którzy osiągają sukcesy, ale muszą walczyć z codziennością.
Robienie czegoś kreatywnego to jedno. Być w stanie utrzymać siebie oraz własną rodzinę z tej pracy, to druga sprawa.
Tak to dzisiaj działa. Musisz umieć się wypromować, sprzedać. Często być nie tylko artystą, ale i marketingowcem. Oczywiście zawsze możesz mieć to w dupie i nie chcieć tak podchodzić do sprawy, ale to znaczy, że najprawdopodobniej po pewnym czasie będziesz musiał swoją pasję zrzucić na drugi plan i pracować na rachunki robiąc co innego.
M: Jak to się przełożyło na twoją pracę?
P: Przyglądam się jakiemuś mega znanemu tatuażyście i kminię: co on robi, że jest tu, gdzie jest? Patrzę jak inni to robią, analizuję, wyciągam wnioski i sam tak robię.
To przede wszystkim zrozumienie, jaką rolę pełnią mass media. Obecnie to one tworzą cały popyt: facebook, instagram, pinteresty, nie pinteresty.
Poza tym eksponowanie pracy. Na przykład zdjęcia tatuaży są prawie tak samo ważne jak sam tatuaż. Gdy zrobisz extra tatuaż, a zrobisz beznadziejne zdjęcie (albo wcale go nie zrobisz), nie masz szans, żeby inni ludzie cię zobaczyli i docenili. Tak pokazujesz szacunek dla odbiorcy. Pokazujesz że Ci zależy.
Poza tym ważne jest też, żeby współpracować z lepszymi od siebie. Stąd moje częste wyjazdy, między innymi do Stanów. Pracowałem tam u wymiataczy, którzy mają po dwieście pięćdziesiąt tysięcy śledzących ich profile w mediach społecznościowych. Dzięki pracy w ich studiu mam dostęp do ich fanów. Przez to sam też staję się bardziej widoczny.
Nie zrozum mnie źle – nie chodzi o fejm. Chodzi o możliwości, który on daje. Dzięki niemu jeżeli postanowię jechać na drugi koniec świata i wpadnie mi do głowy, żeby wytatuować kogoś w ruinach świątyni majów albo na wulkanie w Indonezji, wystarczy, że wrzucę post na fb albo ig i znajdę kogoś chętnego. Poza tym dzięki temu, że ludzie mnie znają, mogę skuteczniej pomagać. Szerzyć idee, w które wierzę. Promować ludzi, których cenię.
No i też zawsze lepiej jest być najgorszym wśród najlepszych niż najlepszym wśród najgorszych. Wtedy więcej się uczysz.
Staram się pchać tam, gdzie mogę nauczyć się najwięcej.
DRUGA CZĘŚĆ WYWIADU:
0 komentarzy do “To nie my wybieramy marzenia, ale one nas cz.1”