O NIENAWIŚCI
Mam wrażenie, że to, co się działo teraz w Polsce, mediach i internecie to przelewająca się czara, do której nie można było już nalewać.
Po raz kolejny miałbym ochotę powiedzieć, że są jacyś ONI, którzy żyją nienawiścią i podsycają ją w swoich sercach. Tylko, że to nie prawda. Bo to też ja i w mniejszym lub większym stopniu wszyscy ludzie mają ten jad w sercu, albo mieli go w którymś momencie życia. I prawie wszyscy mamy lub mieliśmy go nieświadomie.
Bardzo długo żyłem przekonany, że to ten świat jest zły, że to ludzie wokół są źli, głupi, że oni nie wiedzą, a ja wiem. Że to oni obgadują, manipulują, gwałcą granice innych słownie i fizycznie, nie szanują siebie i innych, kłamią, są skupieni tylko na sobie i niszczą wszystko, co święte wokół siebie.
Odkrycie tego wszystkiego w sobie było najmocniejszym procesem życia.
Nienawiść to jad, który sączy się do krwi z ropiejących ran w sercu i duszy. Kropla za kroplą. Tak jak ropiejąca rana zatruwa krew na początku obejmuje małe przestrzenie i robi małe szkody, może doprowadzić do śmierci organizmu. Albo może przez dziesiątki lat krążyć w żyłach podtruwając organizm, wysysając z niego żywotność i przejmując kontrolę nad życiem i działaniami.
Zatruty organizm szuka ratunku i ulgi od bólu w obwinianiu, oskarżaniu, dramacie, zemście, zaprzeczeniu, używkach i innych silnych bodźcach. Bez różnicy, czy jesteś po lewicy, prawicy, uduchowiony, lub nie, wege, czy mięsożerny: wszystkich, których kontroluje jad łączy nieomylność o swojej racji i poczucie świętości swojej krucjaty.
Tylko że niezależnie ile głów zetnie, niezależnie od chwilowej ulgi rozładowania napięcia, jad dalej będzie sączyć się do krwi. Powoli, konsekwentnie. Aż do następnego wybuchu. Albo śmierci. Chyba, że znajdziemy, otworzymy i opatrzymy ropiejące rany.
Każdy z nas ma te rany. Inni mają mniej, inni więcej. Jedni wiedzą o tym, inni świetnie to wyparli.
W takim świecie się urodziliśmy. Przy całym swoim pięknie, ideach, sztuce i wspaniałych sercach jest to świat ogromnej nieświadomości i niedojrzałości. W którym przemoc jest tak naturalna, że jako dorośli musimy uczyć się, żeby ją rozpoznawać. Gdzie przerażeni w głębi, pozbawieni mocy i jaj mężczyźni od tysięcy lat tłamsili kobiety i wrażliwość w sobie. Gdzie świętem jest dostać kawałek prawdziwej uwagi od drugiego człowieka. Gdzie wciąż zabijamy za inność – nawet jeśli nie fizycznie, to psychicznie. Gdzie od dzieciństwa, nawet jeśli nie w domu, to przez szkołę, inne instytucje i media, zabija się w nas indywidualne talenty, ciekawość świata, wyobraźnię i wiarę w siebie. Gdzie od początku tłamsi się największy wyznacznik ludzkiej prawdy – uczucia. Gdzie z każdej świętości robi się towar na sprzedaż. Gdzie jesteśmy tak odłączeni, że nawet nie uważamy zwierzęta za żywe istoty. Gdzie młodzi ludzie uczą się o miłości z filmów pornograficznych. Gdzie po to, żeby mieć więcej i bardziej, bez mrugnięcia okiem zabijamy żywą planetę, która dała nam wszystko, co mamy.
W tym świecie, żeby przeżyć większość z nas musiała ukryć, schować tę część siebie, tę subtelną i wrażliwą, pełną mocy i kreatywności część, która czuje, widzi i wie. Która doświadcza świętości życia i miłości.
Żeby przetrwać. Bo to bolało za bardzo.
Tam są wielkie rany. Pełne rozpaczy, wkurwu, przerażenia. Rany, które kiedyś były dla nas za duże, żeby sobie z nimi poradzić. Więc żeby ich nie czuć, musieliśmy też przestać czuć tę część nas samych. Schowaliśmy siebie razem z ranami. Zapomnieliśmy tę część siebie.
Żeby nie czuć tego bólu wykształciliśmy najróżniejsze mechanizmy obronne, maski, tricki i sposoby przerzucania obwiniania wszystkiego, co jest na zewnątrz nas. Stworzyliśmy mentalne i energetyczne fortece, które mają nas uchronić przed ponownym przeżyciem bólu.
Rany nie znikły. Tam pod spodem pięknych przykrywek są zaropiałe, gnijące rany, które powoli zatruwają nas od środka. I z zemsty, najczęściej zupełnie nieświadomie, tworzymy zło.
Każdy z nas. Ja też.
Odkrywając swoje rany (w bezpiecznej przestrzeni z doświadczonymi przewodnikami), w którymś momencie odkryłem jak wiele nienawiści jest we mnie. Jak wiele wkurwu. Na świat i ludzi. Wkurwu takiego, że najchętniej rozwaliłbym wszystko i wszystkich na kawałki, robiąc przy tym najgorsze rzeczy jakie można sobie wyobrazić. Z zemsty. Z zemsty za to, co ja czułem i czego doświadczyłem. Niektóre z tych rzeczy zrobiłem kiedyś w życiu. Innych nie zrobiłem być może tylko dlatego, że nie miałem odwagi i poczucia sprawczości.
Ten jad aktywnie działał w moim życiu: relacjach, sposobie traktowania ludzi, wyborach życiowych. Tylko że to była ostatnia rzecz, której bym się spodziewał po sobie. Większość z tego działa się nieświadomie, pod głównym nurtem życia i powierzchniowych zdarzeń, które sobie bardzo gładko racjonalizowałem intelektualnie. Miałem wizję siebie jako raczej przyjemnego gościa i dobrego człowieka.
W procesie odkrywania ran zacząłem zauważać, rzecz za rzeczą, słowo za słowem, wszystko co, robię, żeby nie czuć i brać odpowiedzialności za swoje życie. Jak się ukrywam, jak chowam, manipuluję, oszukuję siebie i innych, zrzucam odpowiedzialność, robię z siebie ofiarę, wywyższam się ponad innych, podcinam skrzydła i cała długa lista innych rzeczy.
I to nie są fajne, miłe rzeczy. To rzeczy, które potrafią zranić bardzo głęboko i zniszczyć każdą świętość. To rzeczy, które zabijają życie. Rozwalają relacje, przyjaźnie, plany i marzenia.
I to jest we mnie. Nie zniknęło. Istnieje jako potencjał. Coś, co robię często automatycznie, kiedy nie jestem świadomy i uważny. Kiedy nie chcę wziąć odpowiedzialności.
Tak samo jak istnieje we mnie potencjał do miłości i robienia wszystkiego, co najwspanialsze. Pomaganie, wspieranie życia, radość, inspiracja, obecność, głęboka troska o siebie, ludzi i świat.
I jedno nie istnieje bez drugiego.
Wszystko, czego się nauczyłem i doświadczyłem w życiu pokazuje mi, że każdy człowiek ma to w sobie. Mrok i światło.
Są tylko nasze wybory, których możemy być bardziej lub mniej świadomi.
Nienawiść to skrzywdzona miłość. To druga strona tej samej monety. Każdy z nas ma w sobie jedno i drugie.
I dopiero świadomość (doświadczalna, nie intelektualna), co mam w sobie, ale tak naprawdę, a nie co chciałbym mieć, daje wybór.
W gniewie możemy zabijać i niszczyć innych, albo stawiać granice i z determinacją wojownika bronić tego, co jest ważne.
W smutku możemy robić z siebie ofiarę życia i obwiniać wszystkich wokół, albo łączyć się z ludźmi i w bezbronnej wrażliwości odsłaniać siebie prawdziwego.
W strachu możemy uciekać od odpowiedzialności i dać się paraliżować, kiedy trzeba działać, albo niczym magik tworzyć z niczego, i robić to, na co inni nie mają odwagi.
W radości możemy szydzić z innych i cieszyć się z ich cierpienia i porażek, albo inspirować i prowadzić innych ku świętości życia.
To nie INNI. To MY. Wybieramy. Nasze uczucia i nasze rany to nasza odpowiedzialność.
Nie ma złych i dobrych. Nie ma lepszych i gorszych.
Wszyscy jedziemy na tym samym wózku.
fot. Cristian Newman/Unsplash
0 komentarzy do “O Nienawiści”