BÓL POŁĄCZENIA
Dużo łatwiej jest nie czuć. W nieczuciu jest bezpiecznie.
Pamiętam, że kiedy moja partnerka powiedziała mi o śmierci prezydenta Gdańska, na początku odbiłem to od siebie jak muchę. Akurat wychodziłem z psem na spacer.
Po kilku minutach przyszły fale ogromnego smutku rozdzierającego serce. Z nagłej świadomości jak wielu z nas żyje każdego dnia w tak ogromnej samotności, cierpieniu i nienawiścią w sobie. I przerażenia, że żyję w świecie, gdzie to wszystko się dzieje. I też wkurwu z niezgody na to. To trwało może pół godziny. Na zmianę szloch, wkurw i przerażenie i radość z czucia. Chwila głębokiego połączenia ze sobą i światem wokół. Kiedyś takie fale czucia nie zdarzały mi się prawie wcale.
Kilka dni potem rozmawiałem o tym z kumplem przez telefon. Z intelektualnym zainteresowaniem. Z lekkim przejęciem. Wszystko w głowie, w intelektualnych konceptach. Mówił o tym, że ostatnio dużo rozkminia o śmierci, że przecież tak naprawdę w każdej chwili możemy umrzeć.
Mówił, a ja rozumiałem go na głowę, jednak emocjonalnie nie umiałem pomieścić w sobie strachu z tym związanego.
Podobnie miałem niedawno z uświadomieniem sobie zbliżającej się katastrofy klimatycznej.
Podobnie, gdy czytam czy słucham o warstwach piekeł, w których żyje tak wielu ludzi.
Czytałem o tym, mówiłem o tym. Ale poczuć, to coś zupełnie innego.
Dlaczego nie chcemy zdać sobie sprawy z tego, co dzieje się na świecie?
Dlaczego nie chcemy zdać sobie sprawy z tego, co dzieje się z Ziemią?
Dlaczego nie chcemy widzieć, jak żyją ludzie wokół nas i jak my żyjemy sami bez szacunku dla daru jakim jest życie?
Mam taką historię, że zapominamy o tych wszystkich rzeczach po dwóch dniach, bo nie umiemy w sobie pomieścić ogromu emocjonalnego bólu, który powstałby w nas, gdybyśmy uświadomiliby sobie to NAPRAWDĘ.
To, że nie jesteśmy w stanie czuć tych rzeczy, sprawia, że tak szybko nikną pod naporem nowych spraw. Małych i dużych. Gdy nie chcemy czuć trudnego, nie chcemy przyjąć co robimy i jakie są tego konsekwencje, często tak bardzo chwytamy się tego, żeby nie było trudno tylko miło, że na koniec rozmowy w ogóle nie pamiętamy, że coś chcieliśmy zmienić.
Czasem dopiero jakiś poważny wypadek czy ogrom rozpaczy po śmierci bliskiej osoby zatrzymuje nas na chwilę i nadaje przerażającą realność naszego istnienia. Często ludzie, którzy przeżyli wojnę w swoich historiach jakby zatrzymują się na tamtych czasach nie chcąc puścić przeszłości. To dlatego, że paradoksalnie to czasy, kiedy byli najbardziej żywi. Najwięcej było tam gniewu, strachu, smutku, radości i bliskości z innymi ludźmi.
To uczucia sprawiają, że zdarzenia, ludzie, historie, nasze decyzje zapadają w pamięć i ciało. One sprawiają, że życie staje się czymś namacalnym, a nie zaschniętym liściem rozpadającym się przy większym podmuchu wiatru.
II
Przeraża mnie czasem się jak bardzo jestem odłączony. Od życia, ludzi, siebie. Jednocześnie czuję radość, bo wiem, że czuję coraz więcej. I nawet jeśli to połączenie pojawia się raz na kilka dni, czasem tygodni, zalewając mnie łzami smutku i wdzięczności, gniewem, strachem, czy zachwytem, a potem nic, cisza, to warto.
Czasami mijają dni, tygodnie, kiedy prześlizguję się po powierzchni zajęty ucieczką w miraże umysłu. Niemniej czuję. Coraz bardziej, częściej. W sposób, który kiedyś wydawał mi się niemożliwy.
To niesamowity zaszczyt i radość wiedzieć, że są ludzie, dla których bycie w głębokiej relacji ze światem to codzienność i każda chwila. Którzy widzą, czują i żyją tym.
To niesamowite wiedzieć, że tak można.
III
Tak prościej nie czuć głębiej. Tak łatwiej jest mi uciekać do głowy i z niej tkać życie, konstrukty, realizować siebie w świecie. Ja. Ja, ja, ja. Buduję wtedy diamentowe pałace zamknięte w szklanej kuli. Nic nie wyjdzie, nic nie wejdzie. Jak tak wielu wokół. Odbijamy się od swoich szklanych sfer. Kukiełki pędzące za mirażem spełnienia, który nigdy nie przyjdzie. Po drodze ranimy siebie, ranimy innych i świat. Tam nie ma nic poza chłodem, szklanymi wieżowcami i powierzchowną przyjemnością zabijającą głód choć na chwilę. Tam nie ma rozkoszy, jest tylko obżarstwo. Tak bardzo poddajemy się lękowi, że coś nas ominie, że omija nas wszystko, co ma prawdziwą wartość.
Albo tworzymy oazy chwilowego spokoju na poduszkach od medytacji. W zamkniętych klasztorach, czekając aż krzyki cierpiących umilkną.
One nie milkną.
Ziemia cierpi.
Ziemia, żywy, cudowny, nieskończenie kompleksowy organizm, którego jesteśmy dziećmi. Najwyższe Arcydzieło Sztuki w tej części wszechświata. My, jego częścią.
Ziemia. Nasza Matka. Ona żyje, dostępna w każdej chwili. W każdym oddechu i ruchu. Czeka na naszą obecność razem z całą słodyczą i ekstazą, ale tez z bólem i goryczą.
I jest tam zachwyt i nieskończone źródło piękna i miłości. Tylko że tak jak nie można się połączyć z nikim naprawdę, nie obejmując jego piękna i cudowności, ale i też jego bólu, jego rany w sercu, tak też jest z Ziemią. Nie można jej czuć naprawdę, nie mając w sobie pojemności też na jej ból. I na własny ból odłączenia.
Bo Ziemia cierpi.
Jej dzieci zabijają się i gwałcą życie w sobie, innych i wszystkim wokół. Niszczą to, co święte, obracają w pustynie żyzne krainy duszy. Wysysają z niej krew, żeby mieć więcej, więcej, więcej chwilowej przyjemności. Odrętwiałe i zamrożone pożerają same siebie nawet o tym nie wiedząc. Nawet nie wiedząc, że są.
I to wspaniałe, że tak wiele jej dzieci budzi się do życia. Budzi się i budzi innych. Czyści rany i napełnia je nowym życiem. To wspaniałe, że coraz więcej dzieci słyszy jej wołanie.
Potrzebujemy siebie. Potrzebujemy czuć. Być tymi, którymi tu przyszliśmy.
I potrzebujemy działać. Teraz.
Oddycham. I kiedy już go czuję, odnajduję w tym bólu serca coraz więcej radości.
Bo to nie jest ból samotności.
To ból połączenia.
fot. Luis Maniquet
0 komentarzy do “Ból Połączenia”