Spałaś/eś kiedyś w górach? W lesie? Samemu przez dwie, trzy noce?
Niesamowite przeżycie. Jedno z wspanialszych, jakich doświadczałem. Może zmienić życie. Mi zmienia za każdym razem, gdy to robię.
To trzy dni bycia. Poza szlakami. Namiot, najlepiej sama pałatka, albo plandeka rozciągnięta między drzewami. Pod nią karimata albo hamak. Nie chodzi o chodzenie i zdobywanie szczytów czy kolejnych odcinków szlaków. Raczej po prostu o Bycie. Dla mnie wciąż i niezmiennie ogromnie trudne.
Zatrzymanie się w pędzie. Słuchanie wiatru w koronach drzew. Wpatrywanie się w rozpadające się omszałe pnie drzew, soczystą trawę, potężne drzewa wyrastające dumnie z Ziemi. Ziemia. Wąchać ją, dotknąć palcami, zanurzyć dłonie w mech. Ile tam jest życia! Wszędzie wokół.
Samo bycie i spacerowanie po leśnych szlakach uzdrawia. Jednak kilkudniowe bycie i spanie jest czymś zupełnie innym. Głównie dlatego, że zwykle zajmuje mi co najmniej dzień, żeby przestroić się z pośpiechu na bycie, poczuć oddech, nawiązać łączność, wyklarować i uspokoić splątane emocje. I przede wszystkim nie idę nigdzie i nie osiągam niczego. To jest dla mnie chyba najważniejsze, bo zazwyczaj gdy chodzę po górach (i życiu), mimowolnie wpadam w tryb osiągania i zdobywania, często nadwrężając siebie na różne sposoby.
Zwykle gdy jestem w ten sposób w lesie, siedzę, medytuję. Włączam tryb samolotowy. Nie piszę, nie dzwonię, nie scrolluję. Czasem robię krótkie głodówki, tańczę, piszę, spaceruję po niewielkim obszarze, czasem jem grzyby i podróżuję.
Co dało mi samotne medytacyjne bycie i spanie w lesie? Tych wypraw było kilka, ale gdyby je podsumować to:
NATURALNOŚĆ
Czuję że u mnie to wszystko dzieje się stopniowo i jest bardzo sprzężone z moimi procesami wewnętrznymi. Ale tak, naturalność. Gdy jestem ukryty poza szlakiem, uwielbiam być nago. Siedzieć w mchu, chodzić boso między drzewami, wchłaniać las i promienie słońca całą powierzchnią nagiej skóry. Idealnie gdy obok jest zimny strumień albo rzeczka, w której mogę się wykąpać. Oswajam się z naturalnym ciałem, co wciąż jest dla mnie nowością. Pamiętam jak kilka lat temu w takiej eksploracji od nowa narodziłem się dla swoich stóp. Stopy! Przyglądałaś im się kiedyś uważnie długo? Niesamowite są. Kosmiczne. W ogóle całe ciało. Tyle do odkrycia.
Razem z ubraniem jakbym ściągał cywilizacyjną i kulturową klatkę tego, co wypada, a co nie. Nie ma przed kim się wstydzić (tylko przed sobą i no i przed tymi wszystkimi głosami mam, ojców, babć i dziadków, które żyją w głowie). Nie ma ludzi wokół przy których odpalają się moje reakcje emocjonalne. Nie mam przed kim udawać, żeby mnie polubili, pokochali. Gdy po dniu albo dwóch opadną jak fusy na dno myśli, lęki codzienności, sprawy do załatwienia, zostaje to, co ważne. A ja jestem. I coś tam sobie robię. Albo nie robię. Jestem. I nie jest to jakieś spektakularne. Za to, Boże! Jakie to przyjemne!
POŁĄCZENIE
To było nagłe. I do tej pory nie wiem skąd się wzięło. Patrzyłem przez kilka godzin jak promienie słońca zmieniają swoje położenie na omszałym pniu drzewa w rozkładzie. Obserwowałem całą tę nieskończoną ilość szczegółów. Liście, drzewa, trawy, małe roślinki i krzaczki, owady, mrówki, pająki pełzające między nimi, ptaki i ich śpiew, martwe ciała, którymi żywi się życie. Wszystko to wyrasta z Ziemi. Połączone ze sobą, wynikające jedno z drugiego. Zespolone w genialnym systemie, gdzie każdy element jest ważny. Każdy ma sens.
I to było takie BENG! Jak to możliwe, że mogło mi się wydawać, że jestem oddzielony od natury?! Że jestem czymś innym niż Natura? Ja jestem Naturą! Jej częścią, elementem, tak samo jak wszystko tu wokół mnie. Moje ciało wyrasta z Ziemi. Jest Ziemią.
JESTEM ZIEMIĄ!
Jestem żywy. Moje ciało jest żywe. I moja dusza. Pomiędzy żywymi Istotami. Czującymi Istotami. Las tętni życiem. To samo życie. Wszystko wokół, pod Tobą i nad Tobą, żyje. Jest tańczącym splatającym, kochającym się życiem. Nie można być tam samemu. Można tylko nie zdawać sobie z tego sprawy. Czucie tego połączenia to nie jest mój codzienny stan świadomości. Zbyt często nie czuję tego, nie widzę na co dzień. I to jest bardzo bolesne.
SPOTKANIE Z LĘKAMI
Pierwszy raz odważyłem się to zrobić 4 lata temu. Odważyłem, bo marzyłem o spaniu w lesie od dzieciństwa, a jednocześnie od zawsze przerażała mnie samotność w nocnym lesie. Strach głównie wyparty, bo na wierzchu zawsze znajdowałem zawsze dobry powód i wymówkę.
Czemu tak bardzo się tego boimy? Dlaczego tak rzadko idziemy być samotnie w lesie?
Moim zdaniem to największa przeszkoda przed taką wyprawą. I jednocześnie ogromna nagroda. Lęk. Najczęściej nieuświadomiony.
Najpierw lęk przed nowym, nieznanym. Bo wychodzisz z technologicznego, miejskiego, relacyjnego uniwersum szybkiego działania i wchodzisz w powolny świat bycia, ciszy i dzikości.
Potem lęk przed lasem nocą w samotności. Dzikimi zwierzętami, duchami, mordercami grasującymi w lesie, ciemnością. Lęk dla mnie ogromny. Często paraliżujący mnie. Lęk wdrukowany chyba w kości jeszcze z prehistorii. Zanim odkryliśmy ogień, samotna noc w lesie najczęściej równała się pożarciu przez dziwne stworzenia. Dziś totalnie bezpodstawny. Już prędzej myśliwy cię postrzeli. Zwierzęta uciekają przed człowiekiem. A zwyrole generalnie nie chodzą po ciemnym lesie nocą, chyba że na filmach ( mam wrażenie, że akcje horrorów dzieją się często w lasach, bo las uruchamia ten przedwieczny lęk, który jeszcze potęguje klimat filmu – no i jeszcze ten lęk o ciemnym lesie wzięty z horrorów właśnie).
Swoją drogą ten lęk też jest plusem. Bo to trochę jak bardzo bezpieczny sport ekstremalny – realnie niewiele ci grozi, a czujesz się jakbyś właśnie wygrał życie po ciężkiej walce z żywiołami. Zawsze odczuwałem ten lęk przeogromnie i każdy trzask gałęzi nocą przyprawiał mnie o palpitacje serca. Ostatnim razem po paru dniach pierwszy raz w życiu poczułem w lesie się bezpiecznie.
Trochę dlatego, że byłem z moją cudowną suczką (Puszczą), która szczekała ostrzegawczo, gdy tylko coś większego pojawiało się w okolicy. Trochę dlatego, że wreszcie usłyszałem od kogoś doświadczonego, że NAPRAWDĘ nie ma się czego bać w polskich lasach. Jednak moim zdaniem decydujące dla mnie była decyzja o zaufaniu Ziemi (w tych okolicznościach). Myśl, że jeśli nie będę się czuł bezpiecznie w lesie, między drzewami, Ziemią i Niebem tu, w moim prawdziwym domu, to gdzie mam czuć się bezpiecznie? I tak, pierwszy raz w życiu, nie czułem lęku zasypiając nocą w lesie. Cudowne doświadczenie.
I wreszcie lęk przed sobą. Lęk przed samotnością. Lęk przed uczuciami, które pojawiają się, gdy znikają wszystkie rozpraszacze. I gdy tworzy się przestrzeń, pojawiają się uczucia. Jak skrzynie skarbów, wypływają na powierzchnie pełne darów, wreszcie wyzwolone z łańcuchów pośpiechu. To na początku trudne dary. Bolesne. I bezcenne w końcu. To może być jak przeczyszczenie zapchanych rur, które przywraca cię do życia i radości z niego. Łączysz się ze sobą. Z tego połączenia mogą urodzić się wizje, pomysły, rozwiązania, twórczość i kierunki przyszłości. I to tylko jedna z warstw cebuli. Ale to na inną opowieść 🙂
POWRÓT
Najtrudniejszy jest powrót. To jak w „Hobbicie” Tolkiena. Gdybyś mnie zapytał, tak jak Bilbo Gandalfa przy kominku przed wielką podróżą, „czy możesz mi obiecać, że wrócę?”, zawahałbym się i spojrzał ci w oczy jak Gandalf Bilbowi i powiedział „nie. A nawet jeśli wrócisz, nie będziesz już taki sam.” Bo nie będziesz. Trochę jakbym wracał z raju, z domu do… sam nie wiem czego. Plastikowej martwej kreacji, którą ktoś postawił w miejsce tętniącego życia. Ogrom smutku przy tym. Bo w lesie zaczynasz czuć i widzieć. Z tym czuciem i oczami wracasz do zgiełku, pośpiechu i widzisz że ludzie tu zapomnieli być ludźmi. I to boli, bardzo boli, gdy uświadamiasz sobie jak bardzo życie tu jest odległe od świata, które twoje serce wie, że jest możliwy.
0 komentarzy do “BYCIE W LESIE”